Regularne wycieranie zacieków i pleśni, a do tego wielogodzinne wietrzenie – tak wygląda dzień jednej z rodzin w Gryficach. Pani Jadwiga wraz z synem i jego rodziną mieszka na 48 metrach kwadratowych w budynku tzw. nowych baraków przy ulicy Łąkowej. Kobieta boi się, że przez to, co się dzieje, jej mieszkanie wkrótce może stać się ruiną. Już teraz w mieszkaniu pękają ściany i płytki na podłodze, a panele puchną i odchodzą od podłogi.
- Mieszkamy tu od dawna i wcześniej tak nie było. Dopiero kilka tygodni temu zaczęły się pojawiać mokre plamy i zacieki. Zdenerwowałam się, bo ledwo co zrobiliśmy remont, a tu takie coś. O wszystkim poinformowałam i burmistrza i TBS, do którego należy budynek. Po jakimś czasie pojawił się pracownik TBS, który stwierdził, że zacieki spowodowane są uszkodzeniem dachu. Stwierdził też, że trzeba go naprawić. Wczoraj przyszli nawet jacyś fachowcy, byli na dachu ze 20 minut i niby naprawili - opowiada pani Jadwiga Tomicka. - Za jakiś czas po pierwszej wizycie ten sam pracownik pojawił się z kominiarzami. Wtedy dowiedziałam się, że za wilgoć, którą mamy w mieszkaniu odpowiadamy my. Kominiarz oznajmił, że źle wietrzymy mieszkanie i powiedział, że na oknach mamy źle założone napowietrzniki. Nasze są na dole, a kominiarz stwierdził, że mają być u góry. Tylko kto montuje je u góry? Dodał także, że za mało jest wywietrzników i trzeba zamontować kolejne. Zalecił wywiercenie 27 dziur w drzwiach łazienkowych lub wstawienie kratki tego typu jak były kiedyś. Wszystko, co mówił, miało na celu pokazanie nam, że ta wilgoć to nasza wina. Podczas trzeciej wizyty, tym razem z sanepidem, pracownik TBS zmierzył wilgotność mieszkania i stwierdził, że jest nieco przekroczona. Tylko jak ma nie być, kiedy w domu się gotuje, a na dworze też jest wilgoć? Mimo tego, że w domu jest trzymiesięczne dziecko, my wietrzymy mieszkanie kilka razy dziennie – opowiada zdenerwowana kobieta.
Stanowisko pracownika, jak i kominiarzy podziela prezes TBS Gryfice, który podobnie jak oni, twierdzi, że problem zawilgocenia mieszkania związany jest ze złą wentylacją. – Wszystko wskazuje na to, że wentylacja grawitacyjna jest nieskuteczna. Można byłoby było zamontować mechaniczną, ale nie jest ona wskazana, ponieważ w domu jest ogrzewanie gazowe. Powiem tak, jeżeli sytuacja będzie w dalszym ciągu się pogarszać, to ta pani jako najemca powinna nas o tym informować, wtedy będziemy dalej próbowali zaradzić temu problemowi. Na razie zalecamy krótkie, ale intensywne wietrzenie mieszkania – informuje Tadeusz Wierzchowski.
Według pani Jadwigi głównym powodem zawilgocenia mieszkania nie jest wcale zła wentylacja, a woda, która jest wypompowywana z pobliskiej budowy. – To jest głównie źródło moich problemów. Pracownicy tamtej firmy, żeby wysuszyć teren, podłączają pompę i wylewają wodę gruntową. Końcówkę węża wkładają do rowu przy naszym ogrodzie. Jest jej tyle, że zalewa mi ogród, który już jest tak mokry, że drzewka na nim rosnące zgniły. Woda podeszła już pod dom i stąd ta wilgoć na ścianach, które aż z tego wszystkiego śmierdzą – mówi kobieta i dodaje – mam już dość życia w takich warunkach. Chcę wreszcie żyć jak człowiek.
Z wysnuwanym przez panią Jadwigę oskarżeniem nie zgadza się inwestor, który na pobliskim terenie buduje blok mieszkalny. – My robimy wszystko zgodnie z prawem. Na wszystko mamy zgody. W tej chwili kopiemy studnie na pięć metrów głęboką i my musimy z tej głębokości wypompować wodę. Po to jest ten rów, aby odprowadzał wodę. Jeżeli nie odprowadza, to niestety trzeba zgłosić do melioracji. My tam budujemy przez rok i jeszcze nigdy nie widziałem, żeby do tej pani się woda przelała – przekazuje Marcin Stawicki i dodaje, że dla spokoju pani Jadwigi końcówka węża zostanie przeniesiona w inne miejsce, tak aby główne źródło wody nie było przy ogrodzie kobiety.