Pszczoła to nie tylko wytwórca miodu…

W niedzielne przedpołudnie odwiedziliśmy pasiekę rodzinną Marcina i Wolfganga Makowieckich z Płotów. To przodująca pasieka na Pomorzu Zachodnim. W 2014 roku wyróżniona Statuetką Gryfickiej Regi w kategorii Rolnictwo. Miody z płotowskiej pasieki znane są i cenione za smak i jakość, nawet poza granicami kraju, w Niemczech.

Takie spotkanie to nie tylko okazja do porozmawiania o pasiece, ale też o problemach pszczelarstwa w szerszej skali.
Pan Wolfgang Makowiecki swoją „przygodę z pszczelarstwem” rozpoczął w roku 1977 – jak mówi – przez przypadek. - W mojej rodzinie żadnych pszczelarskich tradycji nigdy nie było. Pasiekę w Modlimowie miał jeden z moich pracowników – mówi pan Wolfgang – a ja mu tam od czasu do czasu pomagałem i za to on mi sprezentował 3 pszczele rodziny. W efekcie to mnie wciągnęło. Pokończyłem wszystkie możliwe kursy pszczelarskie, jakie wtedy organizowane były w Szczecinie i pasieka zaczęła się rozwijać. Z czasem dołączył do mnie syn Marcin, który poszedł trochę dalej w pszczelarskiej edukacji, bo odbył kurs mistrzowski zakończony egzaminem państwowym.
Zaczynaliśmy od przeróżnych uli, pierwszym był tzw. „warszawski zwężony”. Teraz opieramy się już na ulu wielkopolskim dwukomorowym. Obecnie do przezimowania mamy 100 rodzin. Trochę się to zmniejszyło, ale od dwóch lat mamy same dobre, zdrowe i silne rodziny. To wynik poszukiwań skutecznych sposobów ochrony przed chorobami. Przeciwko warozie – jednemu z największych zagrożeń dla pszczelich rojów stosujemy tylko środki ekologiczne, które okazują się wystarczająco skuteczne. Od dwóch lat stosujemy też naturalne środki wzmacniające tzw. EM – efektywne mikroorganizmy – są to specjalne kultury bakterii stanowiące naturalną dezynfekcję i pozwalające na całkowite wyeliminowanie środków chemicznych. Efekt jest taki, że pszczoły są zdrowsze i silniejsze. W pasiece nie mamy żadnej wapnicy, nie ma też mrówek. – opowiada pszczelarz i dodaje - Nie możemy też narzekać na wydajność, która nie była zła ani w ubiegłym roku, ani w obecnym. W tym roku były nie tylko niezłe trzy zbiory, ale nawet teraz jeszcze pod koniec sierpnia pszczoły jeszcze trochę miodu przyniosły - prawdopodobnie gdzieś z lasów. A gdyby przez te kilkanaście dni nie było tyle opadów, to byłoby jeszcze lepiej.
Jakiego miodu najwięcej pozyskujecie w swojej pasiece?
W Polsce tak naprawdę mamy dwa rodzaje miodu, spadziowy i nektarowy. Nektarowy, oczywiście pozyskiwany z pyłków roślin, a spadziowy z tzw. Spadzi, którą wytwarzają mszyce. Na naszym terenie spadź właściwie nie występuje i trudno o miód spadziowy, którego najwięcej produkuje się na nowosądecczyźnie. Nie mamy też właściwie miodów gatunkowych. Pozyskujemy tylko miód rzepakowy, a później już tylko wielokwiatowy. Wynika to z uwarunkowań klimatycznych. Wszystkie rośliny kwiatowe, z których pszczoły pozyskują materiał na miód, kwitną praktycznie w tym samym czasie i nie da się tego rozdzielić na różne gatunki. Drugi czynnik to swoista monokultura rolnicza w naszym regionie. W okolicy uprawia się praktycznie rzepak i to głównie ozimy, jarego właściwie już nie ma, zboża i ewentualnie kukurydzę na cele paszowe.
Bardziej możemy mówić o miodach sezonowych: majowym, czerwcowym i lipcowym.
Jak już wspomniałem, na gatunki miodu największy wpływ mają zmiany w rolnictwie. Zanikły zasiewy bardzo miododajnej białej koniczyny i zanikają też pastwiska. Nie wypasa się już ogromnych stad bydła i owiec, a łąki rolnicy koszą tylko raz w roku, bo tyle jest wymagane, aby uzyskać dopłaty i jakość trawy i roślin, które na „wyskubanych” łąkach rosły, ulega degradacji. Zniknęły też plantacje wyki, a na polach ze zbożem zniknęły chwasty – nie rosną już tam chabry, maki czy kąkole.
Funkcjonują ponoć porozumienia z Lasami Państwowymi czy też zarządami dróg, aby obrzeża lasów i drogi obsadzać roślinami miododajnymi. Na chwilę obecną trudno mówić o obsadzaniu, za to wycina się na potęgę. Kruszyna została już wycięta doszczętnie, jako chwasty traktowana jest leszczyna i czeremcha. Tak samo akacja. Lasy ukierunkowane są na produkcję drewna i wszystko, co nie mieści się w tym zakresie, przeszkadza. Może nie wszędzie tak jest, ale w naszej okolicy wycinają te rośliny „na potęgę”
Są i lepsze sygnały. Poprawia się chyba świadomość rolników. Jeszcze w 2005 roku mieliśmy sytuację wytrucia całych pasiek. Teraz już takich przypadków nie ma. Wtedy była mocna reakcja ze strony płotowskiego samorządu. Burmistrz Marian Maliński osobiście się zaangażował w działania, które bardzo pszczelarzom pomogły, jak chociażby zlecił sfinansowanie badań przez urząd. Rolnicy muszą się też liczyć z utratą dopłat, jeśli naruszą zasady prowadzenia chemicznej ochrony roślin. Ale też chyba wzrasta świadomość ekologiczna, że rolnictwo to cały ekosystem i dbałość o ekologię, leży też w ich interesie.
Szykują się też chyba ważne zmiany w przepisach. Do tej pory, jeśli Inspektorat Ochrony Roślin chce skontrolować, jakie rolnik stosuje środki do oprysków, musi go o tym powiadomić 7 dni wcześniej. 7 dni to sporo czasu, żeby się do takiej kontroli „dobrze przygotować”. Wkrótce ma to się zmienić, czy będzie lepiej, zobaczymy.
Ważnym problemem pszczelarstwa w całym kraju jest to, że nasze zmartwienia nie mają siły przebicia na szczeblu centralnym. Nie mamy żadnego „swojego” posła czy senatora, który zadbałby o nasze interesy. Liczy się wielka produkcja zwierzęca i roślinna, a te mniejsze podmioty są na szczeblu centralnym niezauważane. W dużym stopniu przyczyniło się do takiej sytuacji rozbicie całego ruchu. Krajowy Związek Pszczelarski to Federacja Związków Wojewódzkich, a do tego cała gama zrzeszeń, które działają tylko na terenie lokalnym. Na samym dole wszystko funkcjonuje bardzo dobrze. W województwie też jest jeszcze dobrze. W Urzędzie Marszałkowskim mamy „otwarte drzwi” w wielu sprawach, ale to już nie przekłada się na konkretne rozwiązania ważne dla pszczelarzy.
Może warto sięgnąć po rozwiązania, jakie stosowane są w większości rozwiniętych państw. W Kanadzie pszczelarze żyją głównie z zapylania roślin. Państwo to dofinansowuje, bo wiedzą, że pszczoła bardzo dobrze wpływa na naturalne środowisko. W Niemczech wciąż utrzymuje się małe pasieki przydomowe. W Paryżu powstają pasieki na dachach wysokich budynków. Mamy też nasz Polski przykład. W Warszawie w ogrodzie przy Ministerstwie Rolnictwa postawiono kilka uli - to jest dobry pomysł, tylko to jednak chyba trochę za mało.
Jak do tej pory to o działaniach na rzecz środowiska w naszym kraju dużo się mówi, ale robi się jeszcze bardzo mało. Może trzeba wreszcie odwrócić te proporcje? – kończy swoją opowieść pszczelarz z Płotów.
 

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOK-U BĄDŹ ZAWSZE NA BIEŻĄCO!

Drobne ogłoszenia